Menu / szukaj

Roman Gajda „Ludzie ery atomowej”

XXI wiek, Antarktyda. Ekspedycja naukowa wysłana w celu zbadania możliwości zmiany klimatu na kontynencie natrafia na zamrożone w lodzie zwłoki uczestnika dwudziestowiecznej ekspedycji polarnej, poszukującej złóż uranu. Naukowcy wydobywają blok lodu z i dzięki nowoczesnej technologii przywracają nieszczęśnika do życia.

Cudownie uratowanym jest Jerzy Relski, z którym będziemy poznawać nowy, lepszy świat XXI wieku. Świat, w którym nie ma wojen, nienawiści a każdy człowiek na świecie żyje na niespodziewanie wysokim poziomie materialnym. Ekonomia pieniądza została wyparta przez ekonomie energetyczną – każdy pracuje tylko tyle, żeby pokryć zapotrzebowanie energetyczne, które potrzebne jest do wytworzenia dóbr, na które ma ochotę. Miasta zostały zamienione w gigantyczne ogrody, a cały przemysł przeniesiono pod ziemie. Dzięki odkryciu wielu nowych praw natury, społeczeństwo nauczyło się kontrolować pogodę, dzięki czemu wszędzie panuje ciepły klimat sprzyjający bujnemu rozkwitowi roślin. Dzięki wynalazkom nowej gałęzi nauki – elektrobiochemii stosowanej – ludzie nauczyli się nawet pokonywać śmierć. Genialny doktor Zibellus odkrył promieniowanie, które przywraca funkcje życiowe komórek ludzkiego ciała. Działaniu takich promieni zostaje poddany Relski – który z zachwytem zaczyna poznawać nowy świat.

Jak się okazuje, ten idealny świat zamieszkują dwa gatunki ludzi – ludzie urodzeni naturalnie (UN) i ludzie stworzeni w laboratoriach elektrobiochemików, który osiągnięcia tej nauki wykorzystują do tworzenia nowych istot badając granice ludzkich możliwości. Ludzie US w przeciwieństwie do takiego na przykład Frankensteina są traktowani tak samo jak ludzie US – mają te same prawa, obowiązki, status społeczny. W połączeniu z idealnym środowiskiem, Relskiemu wydaje się, ze trafił w idylliczny wręcz świat szklanych domów. Okazuje się jednak, że każdy ideał ma jakaś skazę – jest nią „histerioza powrotna” – zaburzenie psychiczne, które sprawia, ze ludzie US wpadają w depresję, która prowadzi do prób samobójczych.

Relski chce brać aktywny udział w życiu społeczeństwa, którego stał się niespodziewanym członkiem i po niedługim czasie zostaje członkiem ekipy pracującej nad niespotykanym dotąd projektem – budowy dwu potężnych stacji energetycznych ma biegunach, które maja wytworzyć napięcie elektryczne na tyle wysokie, że zmienią pole magnetyczne planety, dzięki czemu będzie ją można „przysunąć” bliżej Słońca. Ma to dać ludzkości dodatkową energię, dzięki czemu poziom życia będzie mógł być jeszcze wyższy. Owe stacje staną się kartą przetargową w walce, która nawet w tym idealnym z pozoru świecie zaistnieje pomiędzy ludźmi US i UN.

Książka wpadła mi w ręce dwadzieścia kilka lat temu – od kilku lat usilnie próbowałem sobie przypomnieć autora i tytuł i w końcu się udało 🙂 Jest to o tyle trudne, że Roman Gajda napisał ją w 1948 roku – jest to jedna z pierwszych pozycji w krajowej powojennej fantastyce. Ówczesnym wydawcom wydawała się ona na tyle nierealna w swoim nowatorstwie, że na druk musiała czekać prawie 10 lat. Nakład w jakim w końcu została wydana był tragiczny – ledwo 8 tysięcy egzemplarzy. Szkoda, gdyż moim zdaniem warto ją poznać – zarówno pod względem tematyki społecznej jak i technologicznej – wszechświatowa, natychmiastowa łączność każdego z każdym swoisty terraforming i kontrola środowiska, masowy transport stratosferyczny czy choćby kolonizacja Marsa i Wenus – kilka lat po wyniszczającej wojnie światowej muszą szokować z punktu widzenia czasów autora.

Dodatkowym bonusem książki jest ciekawe posłowie „Nowy wspaniały świat” po polsku autorstwa Andrzeja Wójcika, współzałożyciela Ogólnopolskiego Klubu Miłośników Fantastyki i Science Fiction – pierwszej w Polsce organizacji zrzeszającej miłośników fantastyki.

Gajda niestety nie pisze tak jak Lem czy inni „wytrawni” autorzy – widać ewidentne braki w warsztacie, powtórzenia, skupianie się na detalach mało istotnych w danym momencie i pomijanie tych, które powinny wyjść na pierwszy plan, można tez zarzucać mu rozwlekanie wątków romansowych – niemniej, z mojego punktu widzenia, książka, która nieletniemu smarkaczowi zapadła w głowę tak bardzo, że wraca do niej po 20 latach jest na pewno warta przeczytania, co serdecznie polecam. Oczywiście jeśli tylko uda się Wam ją znaleźć – ja oryginały niestety już nie mam, rozpadł się był dawno w proch, dlatego pisząc tę notkę posiłkowałem się skanem znalezionym w sieci.