Menu / szukaj

Prometheus

Paulina zadała dość ciekawe pytanie: „Jak zrobić film o kosmitach, badaczach, z walką i odkrywaniem?”. Osobiście znam kilka innych sposobów poza wymienionymi przez nią dwoma, co mogłoby stanowić niezły przyczynek do odpowiedniej dyskusji, jednak fakt faktem – najlepiej sprawdza się atak na niepokonane USA lub korporacja, kasa i tajemnica na drugim krańcu Wszechświata.

Ridley Scott w wielkiej tajemnicy przygotował film, którego scenariusz opiera się na tym drugim pomyśle i muszę przyznać, że udała mu się ta sztuka wybornie. Cały seans siedziałem wpatrzony w ekran i nawet nie zauważyłem kiedy minęło te 120 minut seansu. Owszem, nie byłem wbity w fotel, jak podczas walki o kopułę w trzeciej części Matrixa, czy zauroczony technobełkotem jaki serwuję sobie z każdym kolejnym wyświetleniem Star Treka. film Scotta świetnie sprawdza się jako pre-pre-prequel serii o „Alienach”.

Historia opowiedziana jest dobrze i spójnie – w zasadzie poza dwoma przypadkami nie zauważyłem większych bzdur fabularnych, przy czym obie w zasadzie można odsunąć w cień niepamięci – w końcu to nie film na faktach, tylko fantastyka. A fantastyka może sobie pozwolić na to, że kobieta po przymusowej cesarce zwleka się z leżanki, biega, skacze przez skały i zapadliska i wyczynia cholera wie jakie jeszcze sztuczki. Albo że burza wysoka na kilka kilometrów porywa łazik, ale już ludzi nie bardzo. Poza tym scenariusz i gra aktorska nieźle trzymają w napięciu do samego końca.

Na duży plus zasługuje Charlize Theron – grana przez nią Meredith Vickers jest tak zimną suczą, że aż się zdziwiłem, że nie jest drugim androidem na statku. Po prostu rewelacja. A skoro już przy androidach jesteśmy – David może i jest swoistym pinokiem, ale na początku wydawać się może zbyt przesłodzony. Dopiero później, okazuje się że jego działania to bardziej nadzieje bogatego starca, niż samoistne działania tego półczłowieka.

W zalewie komedii, dramatów i odgrzewanych kotletów cieszę się, że filmoteka zyskała kolejny cenny tytuł. Mimo, że obecne kino mimo wszystko stosuje oproszczenia i coraz częściej prowadzi widza za rączkę od sceny do sceny. Scott daje nadzieję fanom SF, że jeszcze nie wszystko stracone. Że można jeszcze nakręcić dobre trzymające w napięciu kino.

Ode mnie – 8/10 a w wolnej chwili odświeżę sobie Obcego 🙂