Menu / szukaj

Mniam!

Miało być miło, wesoło i kolorowo, a zapowiedzi i  zabawne hasło reklamowe „Ktoś ma smaka na kurczaka” pozwalały spodziewać się produkcji na miarę Rybek z Ferajny czy chociażby Gdzie jest Nemo. Skuszeni tym, postanowiliśmy wybrać się rodzinnie do kina, wykorzystując przy okazji promocję Cinema City – 11 zł za bilet (w końcu to 11 listopada 2011 roku był).

Efekt wycieczki?

Zacznijmy od kina.  Jako że zwykle chodzimy do sieci Helios, mam okazję powiedzieć, że fotele w Cinema City w C.H. Korona we Wrocławiu są bardzo wygodne. Popcorn niestety strasznie przesolony. Bardzo dobrym pomysłem jest także możliwość nie tylko rezerwacji miejsc online, ale także od razu wydrukowania biletu, dzięki czemu omija się jedną z kolejek. Liczę, że szefowie Heliosa też kiedyś na to wpadną. Ogólnie pod tym względem wyprawę uważam za udaną. Niestety całą resztę popsuł seans.

Film przedstawia totalnie popieprzoną historię dwu rekinów, z których jeden – Szczena – jest przez mieszkańców „rafy” karmiony oponami (tak, po to, żeby nie zjeść kucharzy, z którymi się podobno przyjaźni), a drugi – Olo – mazgai się nad garścią ikry. Do kompletu mamy starą i cherlawą żółwicę, szalonego doktora konstruktora – kałamarnicę i fałszywą płaszczkę. Cała ta menażeria żyje w brudnym i pustym morzu, które największego przeciwnika ekologii doprowadziłoby chyba do depresji i zapisania się do GreenPeace. Nudna fabuła nie ma nam do zaoferowania nic, poza zachowaniami dalekimi od przyjaźni, a stopniowo wiedzie nas do świata „na brzegu” – gdzie paskudne dzieciaki pracują dla znęcającego się nad nimi obrzydliwego grubasa. W to wszystko wplątane zostało kilka krabów i kurczaków.

Kraby jak to kraby, mają szczypce i tną, gdy potrzeba, kurczaki są chyba na niezłym tripie. Rekin Olo, jako istota potrafiąca wytrzymać bez wody 12 godzin wędruje sobie na płetwach po plaży i przyległościach ratując ikrę (a przy okazji wykonując niezłe pchanie głową kilkudziesięciu kilogramowych mis z wodą). Szczena z przybocznymi kucharzami łazi po tym samym brzegu w czymś, co przypomina skrzyżowanie robota OCP z drugiej części Robocopa z żarówką. Oczywiście Szczena próbuje ratować Olo. Czy ma smaka na kurczaka nie wiadomo, bo i tak jest zamknięty. Wszyscy się gonią, poszturchują, i ogólnie traktują się nawzajem jak żule. Wokoło jest ciemno, brudno i brzydko. Odzywki są toporne, pozbawione polotu i momentami wręcz niesmaczne, podkład muzyczny praktycznie nie istnieje. W połowie seansu jaśniej było od ekranów telefonów ludzi piszących smsy, niż od ekranu kinowego. Już nawet nie będę się znęcał nad samym dźwiękiem, który chyba był nagrany (mam nadzieję, bo wątpię, żeby w kinie spaprali nagłośnienie) monofonicznie i to analogowym garnkiem.

Nie wiem, kto to wpuścił do kin. Nie wiem, kto wymyślił hasło reklamowe, bo z fabułą ma ono wspólnego tylko kurczaka. Nie wiem, w czyjej chorej głowie zrobił się pomysł zatrudnienia Magdy Gessler – kwestie przez nią czyta są tak płaskie, nijakie i bezpłciowe, że więcej życia w postać żółwicy by wniósł syntezator Ivona. Junior, zapytany po seansie, czy coś mu się podobało, odparł, że tak. Podobało mu się że rekin nie zjadł kurczaków.

Rozumiem wszystko. Można nakręcić zły film, można nie podołać animacji, fabule, poziomowi dowcipów. Ale żeby wypuścić taki gniot, trzeba być niespełna rozumu. Jeśli tylko komuś z Was wpadnie do głowy myśl, żeby obejrzeć to coś, od razu mówię – darujcie sobie.

Niestety, tym razem recenzje na sieci przeczytałem po fakcie. I czytając jedną z nich zacząłem się zastanawiać, ile kasy wzięła jej autorka za artykuł sponsorowany. Bo jeśli nic, to musiała być nieźle upalona.