Madagascar 3: Europe’s Most Wanted
Czy mając do dyspozycji lwa, zebrę, hipopotamicę i żyrafę można w sensowny sposób pociągnąć ich historię tak, aby trzecia już część ich przygód nie została z góry okrzyknięta skokiem na kasę?
Wytwórnia DreamWorks stanęła przed ciężkim zadaniem, tym bardziej, że spinoffowy serial „Pingwiny z Madagaskaru” dość mocno wykorzystuje dostępną pulę gagów, żartów i pomysłów w głowach scenarzystów. Na szczęście, okazuje się, że przepis na sukces jest prosty – historię drogi do domu naszych bohaterów potraktowano tutaj jako tło dla dwu zupełnie nowych pomysłów – z jednej strony bowiem mamy trupę cyrkową, w której szeregi nasze zwierzaki (przy użyciu drobnego kłamstwa) się wkręcają, z drugiej strony natomiast dołącza do „obsady” człowiek, a dokładniej francuska najlepsza hycel – Chanel Dubois.
Ciekawostką jest to, że o ile dotychczas film w zasadzie zrywał ze stereotypami (zgrabna hipopotamica), o tyle Dubuis jest tak francuska jak się tylko da – dzięki czemu sceny z jej udziałem, a zwłaszcza niezapomniany występ w szpitalu dla swoich połamanych podkomendnych są perfekcyjną przeciwwagą dla zachowań reszty postaci, które wraz ze swoim cyrkiem próbują dotrzeć do Ameryki. To ona zapewnia nam dynamiczne pościgi i wątek poniekąd sensacyjny.
Cyrk tymczasem jak to cyrk – zamknięty świat, gdzie trupa trzyma się razem, a obcych nie wpuszczają. I na tym by się historia zatrzymała, gdyby nie wszędobylskie pingwiny i bardzo zakręcony, a zarazem przyjacielski lew morski, dzięki któremu dwie drużyny zwierzaków łączą się w prawie jedną. Przyjaźń, zaufanie i świadomość, że po każdej porażce można się podnieść – to w zasadzie główne przesłania tego wątku. Jakby było mało, mamy kontynuację wątku romantycznego pomiędzy Glorią i Melmanen oraz bardzo ekspresyjny i gorący romans pomiędzy Królem Julianem a… a zresztą zobaczcie sami 🙂
Animacja jest świetna, do czego w zasadzie już powoli się chyba przyzwyczajamy (niechlubnym wyjątkiem jest „Mniam!”, na którego wspomnienie jeszcze dostaję dreszczy). Akcja poprowadzona jest szybko – nie ma w zasadzie dłużyzn i sztucznego przeciągania. Film jest kolorowy i bardzo ekspresyjny, co szczególnie widać w lekko psychodelicznej scenie finałowego przedstawienia cyrkowego – aż przypomniałem sobie „Paradę różowych słoni„.
Czy warto zobaczyć? Dwa 5-ciolatki z którymi miałem przyjemność uczestniczyć w seansie wyszły z kina z oczyma szerokimi jak pięciozłotówki – więc uważam że warto, tym bardziej, że końcówka moim zdaniem nie zapowiada bezpośrednich kontynuacji – więc może to być ostanie spotkanie z Alexem na dużym ekranie.
Ode mnie – 8/10