Menu / szukaj

IV Dzień Wrocławskiego Przedszkolaka

W 2009 roku włodarze Wrocławia postanowili wzbogacić kalendarz miejskich imprez o Dzień Wrocławskiego Przedszkolaka. Szczerze powiedziawszy, poprzednie edycje całkowicie umknęły mojej uwadze – wystarczająco dużo działo w „naszym” przedszkolu, żeby jeszcze gdzieś się „włóczyć” po mieście. W tym roku jednak było inaczej.Czwarta edycja Dnia Wrocławskiego Przedszkolaka została w tym roku zorganizowana 8 czerwca na Stadionie Miejskim. W ramach przygotowań, w Przedszkolach przeprowadzane były zapisy na wejściówki – każdy z rodziców został poproszony o zadeklarowanie ile osób (dorosłych i dzieci) z danej rodziny chciałoby wziąć udział w imprezie – wiadomo – Przedszkolaki mają chociażby rodzeństwo, nierzadko młodsze, które nie zawsze może pozostać w domu. Kilka dni przed imprezą, do naszego Przedszkola dotarły zamówione wejściówki. Z około 500 zamówionych – nieco ponad 300. Wystarczyło chyba dla każdego, ale były cięcia – Dyrektorka nieźle się napociła, żeby każdemu z osobna mówić, że tylko tyle dostała.

Zapowiedź imprezy na stronie wroclaw.pl brzmiała bardzo zachęcająco – jak się za chwile przekonacie, był to niestety zwykły PR.

Nieco po 10:30 wsiedliśmy do tramwaju i podjechaliśmy pod Stadion. To zaledwie 4 przystanki od domu i jazda samochodem nie miałaby sensu – szkoda stać w korkach na wjeździe i wyjeździe, tym bardziej, że notatka na wejściówkach zapewniała darmowy transport komunikacją miejską. Co prawda w głowie układałem sobie plan potencjalnej awantury z kontrolerami, ponieważ niektórzy z rodziców twierdzili, że darmówka dotyczy tylko linii specjalnej T1, ale obyło się bez problemów. Podobnie miała się sprawa z samym wejściem na teren Stadionu – przez bramy przeszliśmy praktycznie bez zatrzymywania się – wystarczyło tylko pokazać wejściówki.

Pierwszy drobny zgrzyt nastąpił przy próbie wejścia na sektor. Nikt z Organizatorów nie pomyślał, że skoro czynne będą tylko niektóre bramki kontrolne, to na pozostałych wypadałoby wywiesić kartki ze strzałkami „do wejścia” – przez chwilę naiwnie próbowaliśmy wsuwać nasze zaproszenia w czytniki 🙂 Na szczęście przeważył instynkt stadny i powędrowaliśmy po chwili za resztą tłumu do bramki otwartej. Tu nastąpiła druga kontrola wejściówek – biedne dziewczę każdego gościa wpuszczało ręcznie – mam nadzieję, że przycisk aktywujący ten obrotowy rożen zwany bramką wytrzymał wszystkie kliknięcia.

Wybiła godzina 11:00 – rozpoczęła się część oficjalna. W zasadzie 11:15 – ale wiadomo – skoro ma się odbyć Parada Przedszkoli, to trzeba dać wszystkim czas do zgrania dzieciaków. I tu zaczyna się długa lista potwornych braków organizacyjnych. Pierwszym potężnym minusem, był całkowity brak przygotowania nagłośnienia dla Dętej Orkiestry Strażaków, która przygrywała w trakcie parady – siedząc na przeciwległej trybunie słyszeliśmy tylko jakieś sporadyczne  dźwięki. A wystarczyłoby postawić ze dwa, trzy mikrofony. Delegacje przedszkolaków dwoma wejściami wmaszerowały na płytę Stadionu (oczywiście nie na samą murawę) – tu jednak nie popisał się animator. Byłem przekonany, że będzie miał w rękach listę i będzie odczytywał nazwy i numery placówek, które się w bramach pojawiały – niestety, pomyliłem się. O tym, że nasze Przedszkole się pojawiło dowiedziałem się z filmiku wrzuconego na fanpage stadionu – akurat logo P24 pokazało się jako miniaturka klipu.

DSC02399

Po paradzie grupa taneczna „Stepusie” wniosła na środek płyty płachtę z jakimś logo i wkroczył nasz Wielce Szanowny Pan Prezydent Rafał Dutkiewicz. W krótkich na szczęście słowach przywitał wszystkich i odczytał wierszyk. Czepnę się teraz, ale z szacunku dla dzieciaków mógł się go nauczyć na pamięć. Krótki był. Po nim na arenę wkroczyły dwa zespoły – „Orliki” reprezentowane przez młodzików z WKS Śląsk i Wrocławskie Krasnale. Szybki mecz wielką dmuchana piłką był chyba największą atrakcją – wynik 3:3 i meksykańska fala poniosły każdego. Po meczu na boisku pojawił się jeden z Domisiów – postaci występującej w emitowanym przez TVP programie dla dzieci i Majka Jeżowska. Domisiowa dziewczynka próbowała wciągnąć dzieciaki we wspólne śpiewanie, jednakże totalna desynchronizacja śpiewu z muzyką (nie da się zrobić odsłuchu na słuchawce?) wcale w tym nie pomagała. Majka za to jak to Majka – żelazny repertuar, który towarzyszył także mojemu dzieciństwu, niestety okrojony do jednej czy dwu zwrotek z trzech piosenek – i zaproszenie na dalszy koncert na scenie ustawionej przy stadionie.

Czy to było coś co mogło zachwycić kilka tysięcy dzieci? Widząc co się działo na naszym sektorze z pełną stanowczością stwierdzam, że nie. Tym bardziej, że nawet bańki mydlane wywoływane na koniec przez prowadzącego się nie udały – trudno.

Nie pozostało nam nic innego, jak wyjść na esplanadę, wydać nieco grosza na popcorn, colę, gofry czy lody i pozwolić dzieciakom na zabawę w licznych przygotowanych dodatkowych atrakcjach. Co przygotowali organizatorzy? 6 bądź 7 „dmuchańców” – tyle co na średniej wielkości festynie osiedlowym budki z jedzeniem, które albo były oblężone jak mięsny w PRLu gdy salceson rzucili, albo oferujące – jak w punkcie, do którego udało nam się dobić w dobrym czasie 5 minut – lody na patyku „czerwone” i „zielone”, o których smakach sprzedająca je dziewczyna nie miała pojęcia, zamknięte zgrzewki z colą (bo nie mam kubków, więc nie mogę sprzedać) i pustą ladę w której prawdopodobnie miały się grzać hot-dogi.

Do wspomnianych dmuchańców dodać należy dwie małe sceny z występami, karetkę pogotowia, jeden czy dwa wozy wojskowe, kilkadziesiąt osób roznoszących ulotki i maskotki WKS Śląsk Wrocław rzucone pod płot jak jakieś śmieci, z przyklejoną nad nimi kartką „Promocja”. Nie jestem kibicem piłkarskim, ale było mi wstyd za organizatorów, którzy nawet nie przygotowali stolika na te maskotki. Zauważyć się także dało kilka punktów animacyjnych. A wszystko to oblężone przez kilkanaście tysięcy ludzi. Dno i dwa metry mułu.

I tak się zastanawiam – jak bardzo można spartolić tak fajnie zapowiadającą się imprezę. Czy naprawdę aż tyle kosztowałoby wynajęcie kilkunastu dmuchańców więcej? Postawienie przy każdym z nich 3 – 4 wolontariuszy, do pilnowania (zauważyłem po jednym), nawet, jeśli te 5 minut zabawy miałoby rodzica kosztować symboliczną złotówkę? Czy nie da się postawić kilku ruchomych punktów gastronomicznych (albo wyraźnie zaznaczyć, że czynne są określone stacjonarne? Czy nie można przygotować namiotów i ławek, żeby człowiek mógł sobie usiąść, porozmawiać z innymi rodzicami, poczekać na zwolnienie się miejsc przy atrakcjach?

I czy naprawdę aż tak bardzo trzeba było limitować wejściówki? co najmniej 1/3 stadionu była pusta – dlaczego?

Według zapowiedzi organizacją zajmowały się wrocławskie przedszkola – nie wierzę jednak, że odbywało się to bez ścisłej kontroli Miasta. Dlatego w pełni świadomie oskarżam Miasto, a dokładniej jego reprezentanta pana Prezydenta Rafała Dutkiewicza o to, że zmarnował (nie po raz pierwszy) okazję do zarobku, i pokazania, że Prezydent Miasta jest lepszym i większym Organizatorem niż proboszcze w osiedlowych parafiach – dla przykładu bowiem dodam, że w Leśnicy i na Złotnikach od kilku lat organizowane są festyny, które ilością atrakcji biją tegoroczny Dzień Przedszkolaka na głowę. Że o imprezach organizowanych przez Zamek Leśnicki już nawet nie wspomnę.

W domu byliśmy o 13 z minutami, hot-doga zaliczyliśmy na Orlenie, a żeby sobota do reszty nie była spartolona, odwiedziliśmy Przełęcz Tąpadła w sympatycznym towarzystwie znajomych. Ile osób przeniosło się ze swoimi pociechami i portfelami do najbliższych galerii handlowych – po tłoku na przystankach MPK sądzę że naprawdę dużo.

Wrocław potrafi przygotować świetne imprezy – Jarmark Wielkanocny, Święto Dyni i wiele innych są tego świetnym przykładem – dlaczego Dzień Przedszkolaka wypadł tak jak wypadł chyba się nigdy nie dowiemy. Za rok o tej porze Junior będzie kończył zerówkę – więc już się raczej nie załapiemy na 5 edycję – i chyba nie będę żałować.

 

Wpis został opublikowany na portalu TuWroclaw.com (2013-06-10)