Wreck-It Ralph
Cześć, jestem Ralph i jestem negatywny
Dawno temu, w czasach, gdy posiadanie w domu komputera ośmiobitowego było cudem, a konsole kupowane za magiczne „dolary” w Pewexie czy Baltonie potrafiły wyświetlić 16 kolorów maks i to tylko jak kogo było stać na kolorowy telewizor, funkcjonowało w naszym pięknym Kraju-Za-Żelazną-Kurtyną coś, co nazywało się „Salon Gier”. Najczęściej były to obwoźne budy wstawione gdzieś pomiędzy gofry a saturator, podłączone do najbliższego w miarę mocnego źródła zasilania. Te lepsze umiejscowione były w murowanych budynkach. Cechami charakterystycznymi tych miejsc były szczelnie zasłonięte (zaklejone nawet) okna i kakofonia pisków, brzęczków i wszelakich innych dźwięków jakie może z siebie wydobyć sterowany cyfrowym sygnałem głośnik.
Zasada była prosta – pakujemy w kieszeń pełno złotówek i znikamy z domu na całe dni, by kolejno wrzucać je w paszcze automatów zachwycając się przygodami wirtualnych bohaterów. Co się wtedy działo to temat na osobną opowieść. My skupimy się na tym, co opowiadają nam ludzie od Disneya.
A historia wcale nie jest taka prosta – jak się bowiem okazuje, nie każdy zły charakter jest taki naprawdę, a po drugiej stronie ekranu istnieje wielki świat, gdzie postacie, które znamy z gier maja własne życie, radości i smutki. Ralph najwięcej ma tych ostatnich – chciałby być doceniony za to co robi. Inne postaci z jego gry niestety nie zauważają, że jest on tak podstawowym elementem ich gry, że bez niego może stać się najgorsze. Mogą zostać wyłączeni. W dniu 30tej rocznicy uruchomienia coin-op’a staje się najgorsze. Ralph znika z gry.
Muszę przyznać, że film obudził we mnie wiele wspomnień z czasów dzieciństwa, gdy we wspomnianych na wstępie „salonach” traciłem moje oszczędności, postacie, które możemy oglądać nawiązują do wielu gier, które teraz w zasadzie można uświadczyć jedynie na emulatorach. No chyba, ze ktoś, tak jak red. nacz. Atari Area ma w domu małe muzeum 🙂 Donkey Kong, Rampage,Q*bert, Mortal Kombat, Super Mario Bros., Street Fighter… można by tak wymieniać długo. Fabularnie, mimo że Demolka to „tylko” animacja dla dzieci, nic nie można zarzucić – jest humor, groza (Junior w pewnym momencie schował się pod kapturem, bo nie był pewny happy-endu . Jest tez tajemnica do rozwiązania. I morał oczywiście też jest. Bo najważniejsze, to zaakceptować samego siebie.
Ma Pani takie piękne pixele, takie gładkie…
Grafika jest po prostu bajeczna. zarówno 8bitówki, jak i nowoczesne (analogie do Call Od Duty czy innego Halo) gry przedstawione są tak, że aż chciało by się znowu stanąć w dusznym i ciemnym salonie z joystickiem w ręku. Część filmu rozgrywa się w grze tak cukierkowej (Mistrz Cukiernicy), że najzwyczajniej w świecie likier aż spływał z ekranu. Do czasu gdy w grze tej nie zadomowiły się robale z pewnego shootera. Skąd się tam wzięły? Nie będę spojlerować, choć kusi.
Oczywiście ścieżka dźwiekowa też jest na wysokim poziomie – znawcy gier wyłowią na pewno wiele dźwięków żywcem wziętych z klasycznych produkcji, a doskonale moim zdaniem przygotowany polski dubbing, w którym usłyszec możemy przede wszystkim Edytę Olszówkę, Olafa Lubaszenkę czy Jolantę Fraszyńską dopełnia dzieła.
Jestem zły i nigdy nie będę dobry; Nie jestem dobry, ale nie ma w tym nic złego