Szymun Wroczek „Piter”
Dmitry Glukhovsky stał się nową ikoną fantastyki, a szczególnie gatunku postapo. Nic w tym dziwnego – świat, który wykreował w Metro 2033 i Metro 2034 dość mocno oddziałuje na wyobraźnię, a przy okazji zawiera w sobie pewne „ziarno prawdy”. Specyficzne miejsce akcji, tajemnica, próby zaadaptowania się ludzi do nowych warunków – wszystko to sprawia, że od książek nie można się oderwać.Na kanwie tego, co dał nam Glukhovsky, narodził się projekt „Uniwersum 2033” – jak łatwo się bowiem domyśleć, nie tylko Moskwa ma metro, nie tylko metro może służyć jako schron przeciwatomowy, a dzięki temu inni autorzy mogli zmierzyć się z tematem przetrwania. Jednym z tych, którzy postanowili to uczynić stał się Szymun Wroczek. Rosyjski aktor, reżyser a obecnie pisarz. Akcję swojej powieści umieścił w Petersburgu (Piotrogrodzie / Leningradzie) – mieście które oczywiście posiada swoje metro. Piter, jak z skrócie ta metropolia jest nazywana przez mieszkańców, to miasto wielkiego przemysłu, nauki i techniki – można to zauważyć w trakcie czytania – autor podsuwa nam pod nos dość dużo cytatów, nawiązań do sztuki i wiedzy encyklopedycznej, a w tle pobrzmiewa blues Toma Waitsa.
W świat Pitera wkraczamy na stacji Primorskiej, gdzie młody digger (odpowiednik stalkera z Moskwy) Iwan odwiedził tę krańcową stację linii zielonej w poszukiwaniu zauważonej kiedyś pamiątkowej szklanej kuli ze sztucznym śniegiem, którą ma zamiar podarować swojej wybrance w prezencie ślubnym. Niestety – na jego domowej stacji, Wasilieostrowskiej, popełnione zostaje jedno z cięższych przestępstw. Ktoś ukradł generator prądu. Wszystkie ślady wskazują na Chodników – przyjezdnych, którzy po zamknięciu metra schronili się razem w jednej jego części. Zaistniały kryzys powoduje, ze Iwan zamiast na ślub idzie na wojnę. Nic jednak nie jest tak proste jak się wydaje – szlak, który pójdzie mu przemierzać okaże się bardzo ciężki, bowiem mimo, ze metro w Piterze jest o wiele mniejsze od tego moskiewskiego, także nim po Katastrofie władają szaleńcy, ambicjonaliści, duchy i tajemnice.
Co trzeba przyznać Wroczkowi – wszystkie postacie, z którymi przyjdzie nam się spotkać są rewelacyjne zarysowane. Czytając, nie raz można się spokojnie zatrzymać na kolejnej stronie tylko po to, żeby analizować motywy i cele takiej a nie innej decyzji Sazonowa, Uberfuhrera, Mandeli czy Memowa. Dialogi są spójne, treściwe i nie zdradzają za szybko fabuły, która wartko mknie naprzód. Tutaj nie ma długich przestojów, analiz i dywagacji filozoficznych, które tak bardzo wyraźne były dla mnie w Metrze 2034 – pod tym względem uczeń przerósł mistrza.
Fabuła trzyma w napięciu cały czas, tym bardziej, że przeplatają się ze sobą trzy w zasadzie tematy – świat obecny, historia Petersburga tuż po Katastrofie oraz wizje bohatera, które go nawiedzają, gdy po raz kolejny obrywa od kogoś w łeb. Wroczek nie tłumaczy wszystkiego – Dendrofile, Weganie, tajemniczy bunkier pod metrem – Petersburg może i ledwo 70 stacji ma, ale tajemnic w nim tyle co w moskiewskim. Dużym plusem dla akcji jest także wykorzystanie w niej faktu, że Petersburg to z jednej strony ważny i bardzo rozbudowany węzeł kolejowy, a z drugiej – port morski. Dzięki temu możemy przez dłuższą chwilę przyjrzeć się zrujnowanej wojną powierzchni.
Muszę stwierdzić jedno – początkowo styl pisania mnie męczył – chwilę zajęło mi przystosowanie się do tego, żeby zapamiętać co dzieje się w rzeczywistości, a co jest majakami Iwana, Narracja jest w wielu miejscach urwana – jak stara taśma filmowa, którą ktoś nieudolnie posklejał, ale po pewnym czasie zaczyna to wszystko mieć sens i czytanie idzie tak płynnie, że pozostaje już tylko rytmicznie stukać w ekran czytnika – Uniwersum Metro jest bowiem pierwszą serią, która zawitała na moim Kindlu zamiast na papierze.