Andriej Diakow „Za horyzont”
Stało się to, czego wszyscy w petersburskim metrze się obawiali – Weganie rozpoczęli wojnę z Aliansem o przestrzeń życiową. Do tego, wysłannicy Miasta Targowego odnaleźli w dawnej kryjówce Czarnego Sanitariusza dyski twarde zawierające informacje o projekcie Alfejos, mogącym rzekomo neutralizować promieniowanie. Jednym słowem już na starcie szykuje się niezłe zamieszanie.
Kiedy rozsądek przegrywa z emocjami, żadne słowa pociechy nie mają sensu. A litość boli jeszcze bardziej. W takich sytuacjach pomaga tylko złość. To właśnie ona dodaje sił, by pokonać chandrę i przygnębienie. Klin klinem.
Grupa Tarana w której poza Glebem znalazły się też takie postacie jak Bezbożnik, Indianin, Aurora, Dym zostaje wysłana aby zlokalizować projekt i sprawdzić jego przydatność dla Metra. A także, jeśli to będzie możliwe, odnaleźć potencjalne nieskażone tereny, w które można by przenieść przynajmniej część populacji tuneli. Zanim jednak uda się przygotować jakiś plan, załoga musi się ratować błyskawiczną ucieczką ze schronu Tarana – ten ostatni bowiem, jest dla Wegan bardzo niewygodną postacią – kilka tygodni wcześniej, podczas badania przyczyn zniszczenia Moszcznego został przecież przez Wegan wpuszczony dość głęboko na ich terytorium i wiedza jaką posiadł dzięki temu może przeważyć szale wojny. Uciekinierzy szczęśliwie wydostają się na powierzchnię, gdzie czeka na nich „Maleństwo” – przebudowana i dozbrojona przez marynarzy z „Babla” samobieżna wyrzutnia rakiet balistycznych MZKT-79221. Oczywiście, jak to zwykle bywa „z deszczu pod rynnę” – gdy udało się odeprzeć atak Wegan, do akcji wkraczają oddziały Primorskiego, gdzie też mają świadomość wiedzy Tarana i chcieliby ją wykorzystać, a przy okazji, nie pozwolić Imperium przejąć tego, co taran wie o nich. Taran nie ma zamiaru stawać po którejkolwiek ze stron – ma misję do wykonania i ucieczka przez oboma walczącymi stronami stawia całą grupę, przynajmniej czasowo, w roli banitów.
Odtąd głównym ośrodkiem wydarzeń staje się Maleństwo, a jego załoga rusza w drogę w poszukiwaniu Alfejosa. Muszę przyznać, że Diakow konkretnie potraktował problem pojazdu, którym się będziemy poruszać. Maleństwo to 20-to metrowa, szesnastokołowa wyrzutnia rakiet balistycznych Topol-M. Parametry jezdne są równie imponujące co wymiary – 6 par skrętnych kół, 400 konny silnik wysokoprężny, same koła o wysokości 1,5 metra – istna forteca na kółkach. Przy zużyciu paliwa na poziomie 400 litrów na setkę, w miejsce poi rakiecie została przymocowana pełnowymiarowa cysterna kolejowa zalana ropą po sam korek. Oczywiście sprytni konstruktorzy z Babla dołożyli nieco pancerza, kilka karabinów maszynowych w wieżyczkach i odpowiednim zaopatrzeniu, dzięki czemu załoga ma realne szanse na wykonanie zadania.
I tu zaczyna się druga cześć historii. Wędrówka do Władywostoku. Tak na oko 10 tysięcy kilometrów przez spustoszony krajobraz po wojnie atomowej, zamieszkały przez wszelkiego rodzaju mutanty, upstrzony ogniskami radiacji i cholera wie czym jeszcze. Materiał na kolejne kilka książek. I muszę przyznać, że „Przedurale” czyta się świetnie – nie ma chwili spokoju, naszą wesoła gromadkę co rusz atakuje jak nie tajemnicza pleśń, to ludzie roszczący sobie prawa do ocalałych skrawków ziemi. Odkrywamy wraz z nimi Jamantau – gigantyczny schron rządzony silną ręką przez Pułkownika, a mimo to przeżarty zdradą. zza okien pojazdu obserwujemy nie tylko wymarłe osady, ale także miejsca, gdzie zadomowili się nowi mieszkańcy – wytwory mutacji bo atakach nuklearnych i biochemicznych. Jednym słowem dzieje się – i to dużo, aż do chwili, gdy trafiamy do Kaspijska. Jak się bowiem okazuje Maleństwo już daleko nie pociągnie, a w Kaspijskim porcie grupa Tarana odnajduje kolejny cud techniki – ekranoplan. Pojazd świetny – szkoda tylko że wykorzystany jako Deus Ex Machina. W mgnieniu oka przelatujemy wokół Pakistanu, Indii, Wietnamu, nawet nie rzucamy okiem w kierunku Chin i trzask – lądujemy we Władywostoku.
Ten fragment z oczywistych względów najmniej mi się podoba. No ale trudno. Nie pokusił się autor na czwarty tom, trzeba z tym żyć. Wracając do fabuły – nasza gromadka (nieco uszczuplona po drodze) trafia w końcu na ślad Alfejosa. Cel misji został osiągnięty. Tylko czy uda się komukolwiek wrócić do Patersburga? Tego nie wiemy. Diakow odsuwa się nieco w końcówce od twardej i brutalnej rzeczywistości w świat majaków, halucynacji i niedopowiedzeń. Szczerze mówiąc po głębszym zastanowieniu nie przeszkadza mi to tak bardzo, jak zaraz po zamknięciu książki. Taki koniec pozwala snuć różne przypuszczenia na temat dalszych losów Tarana, Gleba i Aurory. Może nawet ktoś się pokusi o opisanie ich drogi powrotnej – to w końcu długa droga przez cały kontynent.
Podsumowując – jest to szósta książka z Uniwersum Metro i mimo jej nierównego poziomu, porównując jej drugą i trzecią część, jestem z niej zadowolony – nie czytało się źle, szybki przeskok samolotem tez da się przeżyć, jeśli weźmiemy pod uwagę ilość odwołań do innych powieści i opowiadań, jakie znajdziemy w przypisach. U nas bowiem w Insignis postanowiono, że wszystkie trzy tomy zostaną wydane w jednym ciągu, natomiast rosyjskie wydania są przedzielone książkami innych autorów. Pozostaje mieć nadzieję, że niedługo będzie można posłużyć tymi przypisami i „osobiście” sprawdzić się w starciu z taką na przykład „Mrowańczą”.