Non-Stop
Istnieje w świecie filmu pojęcie „aktor charakterystyczny”. To ktoś, o kim z bez zastanowienia możemy powiedzieć, kogo przedstawia na ekranie, czy w teatrze – świetnym przykładem, który dzisiaj akurat mi się napatoczył na klawiaturę jesy Liam Neeson. Gdy widzę tego faceta, od razu wiem, że zobaczymy postać doświadczoną porzez los, sponiewieraną przez życie, ale także przez te zycie utwardzoną – niczym hartowana stal.
Nie będzie to tępy osiłek, ale ktoś, kto z wyrachowaniem potrafi przekuć swoje odczucia i uczucia na skuteczne działanie. Neeson taki jest – i mimo, że w pewien sposób go szufladkuje, nie jest to niemiła szufladka zła. Filmy, w których Liam gra trzymają w napięciu w zasadzie do ostatniej minuty. I dzisiaj o takim właśnie filmie słów kilka opowiem.
Jak wszyscy wiemy, po pamiętnym 11 września 2001r. wszystkich ogarnął szał zabezpieczania się. Szczególnie przypadłość ta dotknęła linie lotnicze, które przez kontrolę bagażu nie pozwalają przenieść przysłowiowej półlitrowej butelki napoju, ale za to pozwalają sprzedawać szklane (zapewne wiecie co w grypserze znaczy tulipan) butelki z alkoholem na wolnocłowym. Ot taka paranoja. Zabezpieczenia także spowodowały, że praktycznie w każdym samolocie leci co najmniej dwóch uzbrojonych tajniaków, którym może coś strzelić do łba głupiego.tajniaków. Jednym z takich agentów jest Bill Marks. Były policjant z problemami alkoholowymi, który niezbyt przepada za lataniem. W locie, który ma zabezpieczać zebrała się oczywista talia postaci – począwszy od arabskiego lekarza, poprzez streamującego wszystko co się da kolesia, na szukającym zaczepki czarnoskórym hiphopowcu skończywszy. Wszyscy zasiadają w samolocie, a nam pozostaje przez chwilę zastanawiać się z czym przyjdzie się pasażerom zmierzyć.
Krótko po starcie, na komórkę Marksa zaczynają przychodzić dziwne wiadomości. Komórka ta podłączona jest do zabezpieczonej, ukrytej sieci WiFi w samolocie, do której poza obsługa i agentami nikt nie ma dostępu, nasz agent zatem wywołuje na „zaplecze” swojego partnera i oskarża go o głupie żarty – pokazując mu jedną z wiadomości – „150 milionów dolarów, albo co 20 minut będzie ginąc jeden pasażer”. Tamten oczywiście wszystkiemu zaprzecza, więc zaczyna się gra nerwów, w której oskarżenia padają jak drzewa na wyrębie. Każdy może być winny, każdy ma coś do ukrycia. No może poza małą dziewczynką z pluszakiem, którą rodzice wsadzili do samolotu i gdzieś tam do rodziny posłali. Amerykanie tak lubią wysyłać dzieci w świat samotnie, bo im się nie chce/nie mają czasu / tatuś mieszka z nową mamusią albo mamusia z nowym tatusiem.
W samolocie Bill próbuje nie wywołać paniki, a równocześnie rozwikłać szybko sprawę. Niestety, im dłużej wszystko trwa, tym trudniej mu działać – prześladowca nie poprzestaje na komunikowaniu się z Billem – sprawa zostaje bardzo szybko nagłośniona przez media, które oczywiście w mig wygrzebują wszystkie brudy naszego protagonisty, co sprawia, że cień podejrzenia pada także na niego. Ogólnie jest kołomyja i zamieszanie, ale powoli wyłania się z niego ścieżka, którą terroryście udało się sprowokować cala sytuację, ale wciąż nie wiadomo, kim on jest. Rozwiązanie zagadki pojawia się w zasadzie w ostatnich 10, 15 minutach i potrafi zaskoczyć.
Ciekawym rozwiązaniem jest to, w jaki sposób reżyser pokazuje nam wymianę wiadomości pomiędzy agentem a napastnikiem – po kilku ujęciach przez ramię, Marks wstaje ze swojego fotela – co powoduje,. że w ciasnej przestrzeni samolotu trudno nam zerkać na wyświetlacz jego telefonu. Od tego momentu więc komunikaty są pokazywane jako „dymki” na skraju ekranu. Przyznaję – fajnie to wygląda, gdy równocześnie słuchamy rozmowy i widzimy wiadomości. Gdzieś na skraju świadomości majaczy mi myśl, ze „już to gdzieś widziałem” – ale nie wiem gdzie, więc nie będę mówił, że taki trik wizualny to kopiowanie po kimś.
Pisząc ten tekst, przejrzałem kilka recenzji w „internetach” i zastanawia mnie, czemu taki Neeson ma wytykane to, że „przeciwnika jest w stanie spacyfikować nawet w toalecie o rozmiarach schowka na szczotki” a dla przykładu Statham, który ekwilibrystyki mógłby uczyć Jackiego Chana zbiera pochwały. Moim zdaniem to co prezentuje Liam jest bardziej wiarygodne niż pokazy Transportera – ale o gustach się nie dyskutuje, prawda?
Wracając do filmu – z czystym sumieniem mogę wystawić temu obrazowi ocenę 8/10 – i to zarówno za grę aktorską, jak i trzymanie widza w napięciu. Owszem, malkontenci będą szukać dziur logicznych i fabularnych, ale szczerze – jakoś nie wyczytałem, zeby coś konkretnego znaleźli. Jeśli tylko lubicie dobre kino akcji, chcecie odpocząć od przeładowanych CGI blockbusterów – polecam gorąco.