Dmitry Glukhovsky „Metro 2034”
Minął rok odkąd Artem maszerował przez moskiewskiej metro w poszukiwaniu pomocy dla swojej „ojczystej” stacji WOGN. Czy ten rok przyniósł coś pozytywnego dla tych, którym udało się przeżyć apokalipsę? Czy dane nam będzie sprawdzić co dzieje się postaciami poznanymi w poprzednim tomie?Sewastopolska – stacja na drugim końcu metra. Stacja – forteca, dzień w dzień odpierająca ataki przychodzących w powierzchni potworów i mutantów, której los zależy od regularności karawan dostarczających amunicję. Stacja – elektrownia – zalewana przez podziemne rzeki, ale wykorzystująca je do produkcji tak cennej energii elektrycznej. Historię tej stacji przyjdzie nam śledzić w drugiej powieści Glukhovskyego.
Żeby pisać dobre powieści, szczególnie w gatunku postapo nie wystarczy walnąć atomem i patrzeć co z tego wyniknie. Trzeba mieć wizję – i taką wizje przedstawia sobą M2034. To co dzieje się wokół Sewastopolskiej na pierwszy rzut oka jest takie samo jak to, co przydarzyło się Artemowi. Na szczęście to tylko pozory, ponieważ 2034 to książka bardziej psychologiczna. Nie mamy tutaj wędrówki przez tłoczne i zamieszkałe stacje, ale nerwową, szarpaną tułaczkę Huntera i Homera próbujących dowiedzieć się, czemu nagle ich stacja została odcięta od reszty świata. Homer to były pracownik obsługi metra, który obecnie próbuje życia jako – we własnym mniemaniu – ostatni historyk ludzkości. Wędruje z Hunterem licząc na to, że w tej podróży obudzi się w nim wena twórcza. Hunter natomiast – jak się okazuje to ten sam Hunter, który wysłał rok wcześniej nieprzygotowanego młodzieńca w drogę licząc, że uda mu się znaleźć sposób na odegnanie z WOGNu widma atakujących Czarnych. Ten sam, ale czy taki sam? Skąd wziął się na odległej stacji, jeśli nikt go nie widział w tunelach przez okrągły rok? Jak wpłynęło na niego spotkanie z Czarnymi? mam wrażenie, że cierpi on swego rodzaju rozdwojenie jaźni – jedna część jego osobowości martwi się o ludzi, których ochrania, druga jednak to instynktowny morderca.
Do tej dwójki dość szubko dołącza Sasza – młoda dziewczyna, córka wygnanego ze swojej stacji komendanta. Człowieka, który nie mając nic, osiada na jednej z opuszczonych stacji i próbuje swoich sił w stalkingu, aby móc znalezione „skarby” przehandlować na amunicję i jedzenie. Saszę poznajemy w momencie, gdy jej ojciec umiera na chorobę popromienną – nieszczelny kombinezon i częste przebywanie na powierzchni zrobiły swoje. Sasza zaczyna wywierać coraz silniejszy wpływ na obu towarzyszy – Hunter sprawia wrażenie kogoś, kto potrzebuje coraz bardziej stałego kontaktu z kimś „czystym”, bardziej człowieczym niż on sam. Homer natomiast zaczyna postrzegać Saszę jako potencjalną bohaterkę swojej wielkiej powieści, która ma stanowić dzieło jego życia,
Metro 2035 to książka mroczna, bardzo psychologiczna. Z każdej strony przebija się samotność bohaterów, a ich odosobnienie staje się tym większe im więcej ludzi mają wokół siebie. Na duży plus można zaliczyć dość rozwinięte, dzięki postaci Homera, opisy Moskwy tuż przed i zaraz po wojnie. Doskonale kontrastują one z wszechogarniającym mrokiem i beznadzieją tuneli, tym bardziej, że auto skupia się bardziej na przemyśleniach o przyszłości ludzi, niż na błyskotliwej akcji. Na tym swoistym spowolnieniu fabuły bardzo korzysta zgrabnie poprowadzony wątek „romantyczny” pomiędzy Saszą a Hunterem. Kolejnego smaczku dodaje fakt, że mamy okazji spotkać się z Artemem. Tylko czy to jest ten nasz Artem, którego znamy z kart poprzedniej powieści? To już każdy musi wydedukować sam.
Moskiewskie metro jest ogromne. Jak na razie poznaliśmy skromną jego część. Pozostaje mieć nadzieję, że jeszcze kiedyś tam wrócimy i kto wie, może poznamy tajemnice na przykład Szmaragdowego Grodu? Oby. A na razie czas przenieść się do Pitera….