Menu / szukaj

Turbo

Animacje dla dzieci pozwalają swoim twórcom spuścić ze smyczy wyobraźnię i pokazać na ekranie praktycznie wszystko – począwszy od gadających aut, poprzez samoloty, „żywe” gry komputerowe czy Świętego Mikołaja rodem ze Star Treka. Dotychczas nie było jeszcze filmu o ślimakach.

W pewnym ogródku żyje sobie dość spora grupa winniczków. Ślimaki te codziennie odwalają kawał ciężkiej, acz powolnej pracy cierpliwie pielęgnując krzaki pomidorów w oczekiwaniu na tego jednego, najważniejszego „Wielką Czerwień”. Wbrew pozorom, praca ta nie jest lekka, łatwa i przyjemna – nie ma dnia, by któryś z przedstawicieli śluzowatych nie został w celach konsumpcyjnych porwany przez jakiegoś ptaka. Stąd też często i nudne zebrania BHP i jedna z najważniejszych zasad „Pupy w skorupy”.

W śród tej całej robotniczej braci, wyróżnia się jeden osobnik – Teoś. Ślimak ten nie myśli o niczym innym, jak tylko o szybkości, co raczej nie jest dobrze przyjmowane w jego otoczeniu. Ambicje Teoś ma wielkie – jego marzeniem jest ścigać się na historycznym torze Indianapolis. Pomóc w osiągnięciu tego celu mają mu conocne powtórki wyścigów z jego idolem Guyem Czempion oraz trening na dystansie linijki. Dosłownie.

Życie ślimaka marzącego o wyścigach nie jest łatwe – szef opieprza, brat dołuje, środowisko się naśmiewa, a do tego przypadkiem zniszczeniu ulega telewizor. Klasyczne „Jak żyć…”. I gdy nasz bohater już jest bliski załamania, dziwny zbieg okoliczności sprawia, że niczym Spider-Man, Teoś zyskuje nadprzyrodzoną moc i trafia do grupy ślimaków wyścigowych. No powiedzmy. Ale na pewno ścigających się. Dalszą historię już trzeba zobaczyć samemu. Polecam.

To druga w krótkim czasie bajka o potrzebie prędkości, jaką przyszło nam oglądać. I muszę przyznać,  że na seans zmierzałem z duszą na ramieniu, bo skoro Pixar tak bardzo zepsuł Samoloty, to jak słaba powinna być produkcja DreamWorks? Strach przed klapą minął już po pierwszych minutach seansu, zastąpiony dziecinnym wręcz zachwytem. Bajka pod względem produkcyjnym jest rewelacyjna. Dosłownie. Postacie ślimaków, sceneria (m. in. niezbyt zadbane przedmieścia), dość nietypowe w bajkach umiejscowienie akcji w środowisku latynoamerykańskim oraz świetna ścieżka dźwiękowa, na która składają się utwory takich wykonawców jak Snoop Dogg, Tom Jones czy House Of Pain. Wybuchowa mieszanka pomimo tego, że oczywiście nadal jest to bajka i to bajka w wyeksploatowanym prawie na maksa schematem „od zera do bohatera”.
Dobrą atmosferę w czasie seansu tworzy także ścieżka dialogowa – nie ma tu przynudzania, humor jest na dobrym poziomie, sala co chwilę wypełniała się szczerym śmiechem dzieciaków. Oczywiście film był dubbingowany – ale tutaj w zasadzie rzadko kiedy można się do czegoś przyczepić. Mamy naprawdę świetnych aktorów podkładających głosy z Jarosławem Boberkiem na czele. Czasami tylko zawodzą tłumacze siląc się na humor „polityczny” – tym razem jednak na szczęście tak nie było, za co kolejny plus.

Na tym filmie nie można się nudzić – cały czas coś się dzieje, jest dynamicznie, szybko, kolorowo – a widok ślimaka pędzącego łeb w łeb z bolidami Indy 500 jest po prostu rewelacyjny. I nie jest to tylko czcza pisanina – chyba wszystkie dzieciaki obecne na seansie głośno dopingowały każde okrążenie, każdy metr, a zwłaszcza ostatnie bardzo dramatyczne metry przed metą. Pixar może się schować i mocno płakać w tym roku.